Źródło: naija.ng
W pierwszej części wpisu przedstawiłem Ci czworo pacyfistycznych kozaków, którzy osiągnęli niesamowite rzeczy i przeciwstawiali się bardzo niebezpiecznym ludziom nie czyniąc przy tym nikomu krzywdy. Dziś dokończymy tę opowieść.
5. Raoul Wallenberg
Źródło: raoul-wallenberg.eu
Okres II Wojny Światowej upłynął Węgrom dość spokojnie. Od początku lat 30-tych były cennym partnerem handlowym dla Niemiec i Włoch, a w 1940 r. oficjalnie dołączyły do państw Osi. Regent Królestwa Węgier, Miklós Horthy, wprowadził też bardzo podobne do niemieckich zasady postępowania z żydami <zakaz wykonywania określonych zawodów, minimalizacja obecności żydów w rządzie i służbach publicznych, zakaz zawierania mieszanych małżeństw>. W związku z tym Hitler lubił Madziarów i spoglądał na ich państwo łaskawym okiem. Sielanka trwała do ataku na Stalingrad, który Węgry również ochoczo poparły. Jak wiemy, ofensywa zakończyła się druzgoczącą porażką. Wojska Horthy’ego utraciły 84% składu osobowego, co troszkę ostudziło lojalność regenta i skłoniło go do podjęcia potajemnych rokowań z USA. Papcio Adolf zwąchał jednak zdradę. W efekcie w marcu 1944 r. Węgry zostały objęte niemiecką okupacją. A siły SS bardzo ambitnie zaczęły nadrabiać zaległości w zakresie ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. W okresie od maja do lipca 1944 r. naziści wywieźli do obozów zagłady ponad 400 000 osób. Ale, w odróżnieniu od Holocaustu w innych rejonach, o węgierskich wywózkach szybko zrobiło się głośno. Sprawą zajęła się powołana kilka miesięcy wcześniej w USA Wojenna Rada ds. Uchodźców <War Refugee Board>, a poszukiwania chętnych do wzięcia udziału w misji ratunkowej spotkały się z pozytywnym odzewem ze strony szwedzkiej gminy żydowskiej. Jej członkiem był m.in. Kalman Lauer – partner biznesowy Wallenberga.
Raoul podjął pracę w firmie eksportowej Lauera w 1936 r. W krótkim czasie błysnął tak dużym zaangażowaniem i zmysłem biznesowym, że Kalman zaproponował mu partnerstwo. Gdy w 1938 r. Węgry wprowadziły prawa antyżydowskie, Kalman Laurer – węgierski żyd – zaczął mieć poważne problemy z prowadzeniem interesów w swoim rodzinnym kraju. Oczywistym kandydatem na przedstawiciela handlowego firmy był Wallenberg. W ciągu roku płynnie opanował węgierski i stał się częstym gościem w Budapeszcie. Bywał też w Niemczech i Francji, co dało mu sporą wiedzę o tym jak funkcjonuje niemiecka biurokracja. Summa summarum był więc znakomitym kandydatem na szefa grupy ratunkowej.
Gdy Raoul przybył do Budapesztu 9 lipca 1944 r. jako sekretarz szwedzkiej ambasady, ofiarami wywózek padło już ok. 2/3 społeczności żydowskiej. Pozostało niewiele ponad 200 tysięcy głów. Czasu było mało, a ludzi do ratowania cały legion. Działania musiały więc być szybkie i zdecydowane. I były tak zdecydowane, że ocierały się wręcz o bezczelność. Wallenberg i jego współpracownicy wystawiali członkom społeczności żydowskiej paszporty ochronne <Schutz-Pass> identyfikujące ich jako obywateli szwedzkich oczekujących na repatriację. Chroniły ich tym samym przed deportacją i wywózkami. Dokumenty te nie miały żadnej mocy prawnej, ale wyglądały odpowiednio oficjalnie, a Wallenberg miał wystarczająco silny autorytet, by te papierki były akceptowane.
Właśnie z Schutz-Passami wiąże się najbardziej epicka akcja ratunkowa Raoula. Pewnego dnia, gdy kolejny transport żydów właśnie przygotowywano do wywózki, Wallenberg jakby nigdy nic wmaszerował na peron, wspiął się na jeden z wagonów i przez otwarte jeszcze drzwi zaczął rozdawać paszporty stłoczonym wewnątrz jeńcom. Ignorował krzyki niemieckich oficerów, miał gdzieś salwy Strzałokrzyżowców <było to faszystowskie i antysemickie ugrupowanie węgierskie, kolaborujące z III Rzeszą>. Spokojnie rozdawał paszporty aż do ostatniego. Potem polecił wszystkim świeżo mianowanym Szwedom wysiąść z wagonów i pomaszerował z nimi na oczach ogłupiałych nazistów do podstawionego wcześniej rzędu aut ze szwedzkimi oznaczeniami. Świadkowie uważają, że Strzałokrzyżowcy z premedytacją pudłowali, oszołomieni odwagą sekretarza. Gdyby naprawdę zamierzali go zabić, na takim dystansie nie miałby szans.
Generalnie fałszywe paszporty uratowały życie ponad 10 000 ludzi. Drugie tyle ochroniły azyle. Korzystając ze środków Wojennej Rady ds. Uchodźców Wallenberg wynajął na terenie Budapesztu 32 budynki i ogłosił, że jako szwedzkie placówki są one eksterytorialne i objęte immunitetem dyplomatycznym. Wywieszono na nich szyldy z napisami takimi jak „Biblioteka Szwedzka”, lub „Szwedzki Instytut Badawczy”. Dorzucono też wielkie, niebieskie flagi z żółtym krzyżem – tak, by szwedzkość budynków nie budziła najmniejszych wątpliwości.
Źródło: raoulwallenberg.se
Ale Raoul nie pracował sam. W szczytowym okresie jego operacja zrzeszała blisko 350 osób. Ukrywali prześladowanych we własnych domach, wystawiali im fałszywe wizy, przemycali ich za granicę, zbudowali dla nich sieć kontaktową, zapewnili opiekę lekarską i dystrybucję żywności. Działania ekipy Wallenberga wraz z wysiłkami Nuncjatury Apostolskiej w Budapeszcie i Czerwonego Krzyża ocaliły łącznie ponad 100 000 węgierskich żydów.
Raoul Wallenberg grał niemieckim i węgierskim nazistom na nosach przez ponad pół roku. Wydawał się nietykalny i niezniszczalny. A jednak w styczniu 1945 roku, gdy Armia Czerwona była o krok od zdobycia Budapesztu, sekretarz wyparował. Ostatnie, co o nim wiadomo, to że zamierzał spotkać się z marszałkiem Rodionem Malinowskim – dowódcą frontu sowieckiego – w związku z zarzutem o szpiegostwo na rzecz USA. Pojechał i tyle go widziano. Do dziś nie wiadomo co się z nim stało. Sprzeczne doniesienia mówią o śmierci z rąk Strzałokrzyżowców w drodze na spotkanie z Malinowskim, zawale serca w moskiewskiej Łubiance, rozstrzelaniu przez NKWD, otruciu przez zabójcę, wywózce na Syberię. Istnieje też hipoteza, że zarzut o szpiegostwo był przykrywką, a tak naprawdę Wallenberga aresztowano ze względu na wiedzę o zbrodni katyńskiej.
Szwecja oczekiwała na ostateczne rozwiązanie tej sprawy przez ponad pół wieku. Bezskutecznie. Dopiero w zeszłym roku oficjalnie uznano Raoula Wallenberga za zmarłego. Ciała nie odnaleziono, ale pamięć o jego epickich wyczynach trwa do dziś. O historii Wallenberga opowiada m.in. film „Wallenberg: A Hero’s Story”, gdzie w rolę szwedzkiego sekretarza wcielił się sam Richard Chamberlain.
6. John Rabe
Źródło: wikiwand.com
Pisałem przed chwilą o walce z podłymi nazistami. Ale czy faktycznie wszyscy tacy byli? Taki Oskar Schindler na przykład. Nazista? Pewnie! A jednak ocalił ponad 1000 osób. I nie był w tym odosobniony, byli też inni naziści z sercem na właściwym miejscu. Tacy jak John Rabe.
Rabe z wykształcenia i zawodu był businessmanem. Zwiedził przy tej okazji kawał świata <spędził m.in. kilka lat w Afryce> by wreszcie w 1908 r. osiąść w Chinach jako lokalny przedstawiciel Samsung AG. Pracował w Mukdenie, Tiencin i Szanghaju by wreszcie na stałe wylądować w Nankinie. Tam też zastała go Masakra Nankińska.
Z początkiem lat 30-tych XX wieku w Japonii zaczęły narastać silne nastroje nacjonalistyczne. Słaby rząd, z cesarzem Hirohito włącznie, nie był w stanie utrzymać w ryzach radykalnych militarystów głoszących postulaty wyzwolenia Azjatów spod europejskiej dominacji <pod, jakże oryginalnym, hasłem „Azja dla Azjatów!”> i dążących do zdobycia nowych terytoriów. I zdobywali je. Zaczęli od Mandżurii. Potem poczęli ostrzyć katany na Chiny. W lipcu 1937 r. Japończycy przeprowadzili prowokację zwaną „Incydentem na moście Marco Polo”, która dała im casus belli do agresji na kolejne miasta i pozwoliła zająć m.in. Szanghaj, Shanxi i Nankin. W tym ostatnim postanowili się trochę zabawić. Tak zaczął się Gwałt Nankiński.
Potomkowie samurajów najwyraźniej nie uważali, że chińscy jeńcy i cywile powinni być traktowani z honorem. Przeciwnie, traktowali ich jak rzeźne bydło i zabawki. Rabowali i kradli na potęgę. Urządzali zawody w ścinaniu głów kataną, ćwiczyli pchnięcia bagnetem na żywych i umarłych, rozstrzeliwali, palili, topili i zakopywali żywcem. Kobiety gwałcili setkami. Codziennie. Często na oczach rodziny i niezależnie od wieku. Zbyt ciasne dziewczynki zawsze można było przecież „poszerzyć” przy pomocy bagnetu, czy rodowego wakizashi. W sumie, w ciągu sześciu tygodni, potomkowie Amaterasu wymordowali ok. 300 000 cywilów i jeńców. Ale masakra w Nankinie jest lepiej udokumentowana niż np. rwandyjska, bo i więcej było zachodnich świadków, ukrywających się w Nankińskiej Strefie Bezpieczeństwa.
John Rabe i członkowie Międzynarodowego Komitetu Nankińskiej Strefy Bezpieczeństwa, źródło: alchetron.com
Inspiracją dla powstania Międzynarodowego Komitetu Nankińskiej Strefy Bezpieczeństwa była utworzona miesiąc wcześniej strefa neutralna w Szanghaju. Nankiński komitet składał się z 15 osób – głównie businessmanów i misjonarzy. Na lidera powołano Johna Rabe, głównie ze względu na jego status głowy lokalnej komórki NSDAP i na wiążący Niemcy i Japonię pakt antykominternowski. Komitet zdołał powołać Nankińską Strefę Bezpieczeństwa i przekonać japońskie dowództwo do respektowania nienaruszalności tego terytorium. Pierwotnie planowali dać tam schronienie 50 000 osób. Ostatecznie zagnieździło się ich tam ponad 200 000 – w tym również chińscy żołnierze, którzy porzucili broń i skryli się wśród cywilnej ludności.
Początkowo Rabemu chodziło głównie o ochronę chińskich pracowników Samsunga, którzy mu podlegali. Jednak gehenna rozgrywająca się codziennie przed jego oczami, krzyki rannych i umierających, smród rozkładu i palonych ciał przekroczyły wreszcie granice jego tolerancji. Zaczął od defensywy, stanowczo przepędzając wszystkich żołnierzy japońskich próbujących dostać się na teren strefy bezpieczeństwa. Później przeszedł do ataku. Wypuszczał się poza terytorium strefy i jak samotny mściciel krążył po ulicach miasta niosąc pomoc gdzie tylko dał radę. Odganiał agresorów, pomagał rannym, wspierał poszkodowanych. Nie miał broni, ani uzbrojonej obstawy. Nie był komandosem. Nie posiadał supermocy. Jedyną jego tarczą była nazistowska opaska na ramieniu, którą japońscy żołnierze respektowali ze względu na układy japońsko-niemieckie. A on dzięki temu robił, co mógł, by pomóc miejscowej ludności. Próbował interweniować nawet u Hitlera. Nie odniosło to skutku, ale dzięki niestrudzonym wysiłkom Johna Rabego i jego współpracowników z Komitetu masakrę w Nankinie przetrwało ponad 200 000 ludzi.
Po wojnie najpierw aresztowało go NKWD, a później armia brytyjska. Po długich przesłuchaniach obie strony puściły go wolno, ale niedługo później, ze względu na nazistowską przynależność, pozbawiono go większości majątku i prawa do pracy. Aby móc znowu pracować Rabe musiał przejść długi i kosztowny proces denazifikacji. Koszty procesowe pozbawiły go reszty oszczędności. W roku 1948 cała jego rodzina gnieździła się w kawalerce żywiąc się głównie czerstwym chlebem i zebraną tu i ówdzie dziką roślinnością. Ale niedługo później o sytuacji ich dobroczyńcy dowiedzieli się ludzie z Nanking. Słysząc o dramatycznych losach „Nankińskiego Buddy” natychmiast zrobili ściepę narodową i wysłali mu ponad $2000 (dziś byłyby warte $20 000). Co miesiąc wysyłali mu też paczki żywnościowe.
John Rabe zmarł 5 stycznia 1950 r. z powodu udaru mózgu. W pamięci chińskiej społeczności zapisał się jako „Dobry Niemiec z Nankinu”. Na zachodzie nazywano go też „Oskarem Schindlerem Azji”. W 1997 roku przeniesiono jego nagrobek z Berlina do Nankinu i ustawiono obok jego dawnej rezydencji. Samą rezydencję odremontowano i utworzono tam „John Rabe and International Safety Zone Memorial Hall”.
7. Stanisław Pietrow
Źródło: fakt.pl
Początek lat 80-tych był szalonym okresem w stosunkach amerykańsko-rosyjskich. Nie dość, że Zimna Wojna była w pełnym rozkwicie, a doktryna MAD <Mutual Assured Destruction – Wzajemnie Zagwarantowane Zniszczenie> nieprzerwanie obowiązywała, to obie strony zaczęły szczególnie ostro wzajemnie się prowokować, wykonywać ryzykowne politycznie posunięcia i wymachiwać szabelkami.
Związek Radziecki przeprowadził interwencję w Afganistanie. Stany w odwecie stanęły na czele państw bojkotujących Igrzyska w Moskwie w 1980 r. Rosjanie rozmieścili u siebie pociski nuklearne SS-20. Amerykanie w rewanżu zainstalowali w zachodniej Europie pociski Pershing II i BGM-109G. Do tego dochodziło ciągłe prężenie muskułów polegające na popisowych prezentacjach siły marynarki obu stron i śmiganiu myśliwcami tuż przy granicy strefy powietrznej rywala.
I tak się obie strony rozkosznie bawiły aż przyszedł 1 września 1983 r. kiedy Armia Radziecka zestrzeliła cywilny samolot pasażerski linii Korean Air przelatujący nad terytorium ZSRR. Na pokładzie był amerykański kongresmen Larry McDonald i 60 innych obywateli USA, dziwnym więc nie jest, że Waszyngton nie był szczególnie zachwycony takim rozwojem sytuacji. Pokój trzymał się na ostatnich nitkach, konflikt wszedł na zupełnie nowy poziom, podobnie jak skala paranoi KGB i władz ZSRR. Byli przekonani, że nuklearny odwet USA to kwestia dni, góra tygodni. Trudno o „lepszy” moment na awarię aparatury służącej do wczesnego ostrzegania.
26 września 1983 r., cztery minuty po północy, aparatura w centrum wczesnego ostrzegania w podmoskiewskim centrum dowodzenia Sierpuchow-15 wykryła wystrzelenie przez USA międzykontynentalnego pocisku balistycznego. Dyżur w centrum pełnił podpułkownik Stanisław Jewgrafowicz Pietrow. Zgodnie z procedurą miał obowiązek natychmiast przekazać dowództwu każdą informację o wystrzeleniu pocisków z terytorium USA, a dowództwo – zgodnie z doktryną MAD <znakomity dobór skrótu, swoją drogą>, miało odpowiedzieć atakiem z pełną siłą radzieckiego nuklearnego arsenału. Ale Stanisławowi coś nie grało. Jeden pocisk? Jeśli już zaczynać nuklearne fajerwerki, to na całego. Jaki durak wysyłałby jeden pocisk? Zanim zdążył dobrze się nad tym zastanowić, aparatura podniosła kolejny alarm – wystrzelono jeszcze cztery. Radary naziemne, które ostatecznie rozwiałyby wątpliwości, nie były w stanie wykryć rakiet do chwili wyłonienia się ich zza linii horyzontu. Ale wtedy ZSRR na odpowiedź zostałoby kilka minut – dużo za mało. Staszek był więc zdany na siebie. Rozkazy i procedura były jasne. Meldunek do dowództwa, które – biorąc pod uwagę napiętą jak nigdy sytuację – niemal na pewno odpowie atakiem na pełną skalę. Ale zaczynać wojnę pięcioma pociskami? Przecież to bez sensu! To musi być jakiś błąd systemu! Wejdź na chwilę w skórę Pietrowa i poczuj przytłaczający balast tej decyzji. Jeżeli nie zgłosi ataku, przekonany, że to błąd systemu, a pociski jednak są prawdziwe – skazuje na śmierć miliony rodaków i odbiera dowództwu szansę na odpowiedź w pełnej skali. Jeżeli jednak ma rację podejrzewając awarię, ale postąpi zgodnie z procedurą, skazuje na śmierć miliardy ludzi na całym świecie. A decyzję musi podjąć w kilka minut.
Podjął – zdecydował się na bezczynność. Jak okazało się niedługo później, trafnie ocenił sytuację. Radary naziemne nie wykryły żadnych pocisków. A z późniejszego dochodzenia wynikło, że promienie słoneczne odbite od chmur w górnych partiach amerykańskiej atmosfery i czujniki radzieckiej satelity znalazły się w unikalnym położeniu, w którym system zinterpretował obraz jako rakiety balistyczne. Zwykły błąd oprogramowania. Luka systemowa, która mogła zniszczyć miliardy istnień.
Stanisław Pietrow z Dresden-Preis, źródło: fakt.pl
Co się potem stało z Pietrowem? Czy okrzyknięto go bohaterem narodowym? Noszono na rękach? Budowano mu pomniki i wręczano najwyższe odznaczenia? Dożył swoich dni otoczony luksusem, pięknymi kobietami i zawsze zimną wódką? Nic z tych rzeczy! Żaden dobry uczynek nie uchodzi bezkarnie, więc Stanisław za swoją „niesubordynację” solidnie dostał po uszach. Poddano go intensywnym przesłuchaniom, odsunięto od służby w centrum wczesnego ostrzegania i otrzymał naganę <oficjalnie za nieprawidłowe wypełnienie dokumentacji związanej z całym zajściem>. A ponieważ za awaryjne oprogramowanie oberwałoby się paru prominentnym dowódcom i oficjelom, całą sprawę trzymano w tajemnicy aż do rozpadu ZSRR. Po raz pierwszy zrobiło się o niej głośno dopiero w latach 90-tych, po publikacji pamiętników gen. Jurija Wotincewa, w których opowiada m.in. o Pietrowie. Sam Stanisław zaś mógł mówić o tym dopiero po roku 1998, gdy zdjęto z niego klauzulę milczenia. Ale to, czego nie zrobiły władze ZSRR, próbowały nadrobić później organizacje zachodnie. 21 maja 2004 r. otrzymał amerykańską World Citizen Award. 19 maja 2006 r. uhonorowała go ONZ. 24 lutego 2012 r. wręczono mu Niemiecką Nagrodę Mediów, a rok później nagrodę pokojową Dresden-Preis.
Zmarł w maju tego roku.
To banał, ale czasami naprawdę wystarczy jeden człowiek i jedna decyzja by diametralnie zmienić bieg historii i ocalić miliardy istnień. I, co ciekawe, czasami wystarczy po prostu nic nie robić. Co daje nadzieję takim leniwym bułom jak ja – może jeszcze dokonam czegoś epickiego. 😉
8. Wade Watts
Źródło: lynnhpryor.com
Jak skutecznie walczyć z rasizmem i zagrożeniem ze strony Ku Klux Klanu? Można prowadzić kampanie społeczne i marsze protestacyjne. Można, zgodnie z zasadą „si vis pacem para bellum”, zbroić się i szykować do obrony. Można też… pocałować kurczaka.
Wielebny Wade Watts nie był zwykłym kapłanem. Od późnych lat 40-tych aktywnie działał w organizacjach zabiegających o desegregację rasową i zrównanie szans czarnoskórych. Blisko przyjaźnił się z Martinem Lutherem Kingiem. A w latach 70-tych objął stanowisko lidera NAACP <National Association for the Advancement of Colored People – Krajowe Stowarzyszenie Postępu Ludzi Kolorowych> stanu Oklahoma. Nie zyskało mu to przyjaciół wśród członków Ku Klux Klanu. Szczególnie cięty na niego był Wielki Smok oklahomskiego oddziału KKK – Johnny Lee Clary.
Johnny Lee Clary w latach aktywnej działalności w Ku Klux Klanie, źródło: alchetron.com
Obaj panowie pierwszy raz spotkali się twarzą w twarz podczas radiowej debaty w studiu rozgłośni Oklahoma City Radio. Przed audycją Clary nie chciał podać Wattsowi dłoni. Wielebny mimo to uścisnął dłoń Wielkiego Smoka, przedstawił mu się i zapewnił, że Jezus go kocha. Po audycji przedstawił zaś lidera KKK swojej rodzinie. Wściekły Johnny Lee rozpoczął regularną nagonkę na duchownego. Telefony i listy z pogróżkami. Groźby na ulicy. Na to wszystko Watts odpowiadał pogodnymi zapewnieniami, że Bóg kocha Clary’ego i jego kolegów, a wielebny Wade bardzo chętnie spotka się by z nimi porozmawiać. Gdy podpalili krzyż na jego trawniku, Watts powiedział, że za wcześnie na Halloween. Gdy spalili mu kościół, wielebny nadal był wobec nich pogodny i pozytywnie nastawiony. Aż wreszcie Clary, wspierany przez około 30 członków klanu, dopadł duchownego w restauracji. Otoczyli jego stolik. Sytuacja wyglądała bardzo groźnie. Wielki Smok powiedział wielebnemu by dobrze zastanowił się co zamierza zrobić kurczakowi na swoim talerzu, bo oni zrobią mu dokładnie to samo. Watts podniósł więc kurczaka i… pocałował go. Takiej riposty nie wytrzymali nawet członkowie straszliwego Ku Klux Klanu – wszyscy ryknęli śmiechem.
Ten moment był przełomowy dla Clary’ego. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że on i jego kumple z KKK są zwykłymi dupkami. Niedługo później zdjął kapturek i sukienkę i opuścił klanowe szeregi. Przekonał się jednak, że były członek rasistowskiej organizacji nie ma zbyt szerokich perspektyw na rynku pracy. Zwrócił się więc o pomoc do swego niedawnego przeciwnika – wielebnego Wade’a Wattsa. A ten przyjął go z otwartymi ramionami. Zaprosił go do służby we własnym kościele <„Wiesz gdzie jest” – powiedział – „sam go spaliłeś”> i do końca życia Johnny Lee Clary pozostał gorliwym sługą i wyznawcą.
Tak oto dzielny duchowny pokonał złowrogiego smoka pogodą ducha i miłością bliźniego.
9. Bayard Rustin
Źródło: wikipedia.org
Lata 50-te w USA nie były dobrym okresem dla ludzi czarnoskórych. Segregacja rasowa trzymała się mocno, do wielu lokali czarni nie mieli wstępu, świadczenia socjalne i edukacyjne dla mniejszości rasowych były bardzo biedne. Nie były to też dobre czasy dla gejów. No i bycie kwakrem <czyli członkiem Religijnego Towarzystwa Przyjaciół – chrześcijańskiej wspólnoty wywodzącej się z purytanizmu> też nie było mile widziane. Za każdą z tych cech bez większego problemu można było dostać kosę pod żebra w ciemnym zaułku.
Poznaj Bayarda Rustina – hat-tricka niepoprawności tamtych czasów. Gość był czarnoskórym działaczem aktywnie zabiegającym o prawa mniejszości rasowych. Był też kwakrem głośno i wyraźnie głoszącym prawdy swojej wiary. No i był wreszcie gejem otwarcie przyznającym się do swojej orientacji i walczącym o prawa homoseksualistów. Już ta odwaga czyni z niego niezłego kozaka, ale to dopiero początek.
Kojarzysz Martina Luthera Kinga? Dr King na początku nie był pacyfistą. Chodził z bronią i zbroił członków swojej organizacji. Kto przekonał go do pacyfizmu? Rustin. Kto współorganizował Marsz na Waszyngton, podczas którego M.L. King wygłosił swoje najsłynniejsze przemówienie „I have a dream”? Rustin. Bayard był przyjacielem, współpracownikiem i pacyfistycznym mentorem ikony amerykańskiej desegregacji.
Ale działalność naszego bohatera to nie tylko wiece, marsze, bojkoty i przemowy. Radził sobie też w walce ulicznej – na swój przewrotny, pacyfistyczny sposób. Podczas protestu przeciw wojnie w Korei pewien człowiek napadł Rustina i dotkliwie pobił go kijem. Bayard wstał, podniósł drugi kij i wyciągnął go w stronę agresora pytając czy nie chciałby go pobić również tym drągiem. Zaskoczony i zawstydzony napastnik rzucił oba kije i sobie poszedł, a Bayard został moralnym zwycięzcą i oficjalnym czempionem w nadstawianiu drugiego policzka.
Tak wygląda moje TOP 9 pacyfistycznych kozaków. Znasz jeszcze jakichś? Napisz mi o nich w komentarzach.
Do przeczytania!
Pingback: avantura.pm | Wspaniała Dziewiątka