Nippon. Marzyłem o nim odkąd pamiętam. Jako mały gaijin-chan podziwiałem go w anime puszczanych na Polonii 1, czy Polsacie i w mangach wydawanych u nas przez JPF i Waneko. Potem były książki, filmy, artykuły i przewodniki. A im więcej o nim czytałem, tym bardziej mnie fascynował. Po blisko 30 latach zdołałem przekuć marzenia w rzeczywistość.
A gdy po trzech tygodniach japońska rzeczywistość ponownie stała się polską codziennością, ze wszystkich stron słyszałem jedno i to samo pytanie: „To co podobało ci się najbardziej?”. Najłatwiej zaserwować wtedy listę rodem z przewodnika: że Tokio, że Fuji, że Kioto, że Hiroshima. I w sumie jest to prawda, bez tych epickich lokacji to nie byłoby to. Ale w takiej odpowiedzi brakuje ducha tego kraju, drobych elementów, z którymi stykałem się na każdym kroku, i które tworzą klimat japońskiej codzienności.
O zabytkach i wydarzeniach opowiem Ci więc w następnych wpisach, a na początek napiszę o tym, co najbardziej podobało mi się w japońskiej codzienności:
1. Uprzejmość
Japonia wita z otwartymi ramionami!
Mało zaskakujące, ale ten punkt musiał się tu znaleźć. Ok, być może ta uprzejmość jest sztuczna i wyuczona, ale mają jej tyle, że mogliby oddać Polakom połowę i wciąż byliby jednym z najgrzeczniejszych narodów na świecie. A my bardzo byśmy na tym skorzystali.
Przykładowa sytuacja: kupujesz w sklepie jakiś drobiazg. Niech będzie, że gumę kulkę. Nieważne, że kosztuje głupie 100 jenów. Nieważne, że ta kwota nie jest nawet promilem dziennego utargu. Twoje pieniądze zostaną przyjęte z ukłonem, a paragon i ewentualna reszta będą wydane oburącz z równie głębokim ukłonem. Jeśli reszta to parę jenów, które bez problemu mieszczą się w jednej dłoni, druga i tak zostanie dołączona dla formalności. Po wszystkim usłyszysz grzeczne Arigato gozaimasu i zaproszenie do ponownej wizyty. Zawsze.
Czasami prowadzi to do zabawnych sytuacji. Któregoś razu zdarzyło mi się rzucić Arigato! już po podziękowaniach kasjerki. Wygłosiła więc swoje ponownie. Miły ze mnie gość, więc poarigatowałem raz jeszcze. A ona znów swoje. Korciło mnie żeby pociągnąć tego grzecznościowego ping-ponga dalej, ale wyglądała na zawodniczkę twardą jak yokozuna, dałem więc spokój. Wszystko wskazuje na to, że podziękowania obsługi muszą być paść jako ostatnie i basta.
I tak jest wszędzie. Trio „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam” przewija się na każdym kroku i w każdej postaci. Ciekawe czy gdy japońska policja łapie przestępcę, przeprasza go grzecznie za to, że muszą go aresztować i użyć takich niewygodnych kajdanek? W sumie, nie byłbym zaskoczony.
2. Pociągi
Shinkansen w pełnej krasie.
Wyobraź sobie, że żyjesz w kraju, w którym średnia opóźnień pociągów liczy się w sekundach. Połączenia masz co kilka minut, wnętrza są czyste, klimatyzowane i wygodne, a konduktor kłania się pasażerom w każdym wagonie, przez który przechodzi (znów ta uprzejmość!). W ubikacji nie musisz odtańczać la kukaraczy nad muszlą, bo pociąg gnając prawie 300 km/h nadal przemieszcza się płynnie i stabilnie.
Tak to właśnie wyglądało. Wsiadaliśmy do shinkansenu i po niecałych 3 godzinach byliśmy 500 km dalej. Planowaliśmy misterne, pięcioprzesiadkowe połączenia i wszystko zgrabnie się zgrywało, bo każdy pociąg był na czas i na żaden nie czekaliśmy dłużej niż kwadrans. Przynajmniej na głównych liniach komunikacyjnych. Na prowincji czas oczekiwania potrafił się wydłużyć do 30-45 minut. Ale wciąż było punktualnie i wygodnie.
Dziwnym nie jest, że Japończycy są tak dumni ze swoich linii kolejowych – jest czym się szczycić.
3. Organizacja
Kraina Kwitnącej Wiśni jest tak zorganizowana, że nawet święte jelenie mają ściśle określony zakres ataków, które mogą wykonywać.
Jeśli na peronie jest oznaczone miejsce, w którym powinno znaleźć się wejście wagonu (a przeważnie jest), to wagon zatrzyma się tak, żeby to wejście się tam znalazło. Jeśli w sklepie na podłodze oznaczone jest miejsce kolejkowe, to ludzie będą ustawiać się właśnie tam. Równym wężykiem, bez przepychania. Każda stacja ma tablice podające w dwóch językach nie tylko nazwę bieżącej stacji, ale również poprzedniej i następnej. Każde wyjście jest klarownie opisane, wszystko czytelnie oznaczone. Choć dogadanie się z Japończykami bez znajomości ich języka jest dużym wyzwaniem, zadbali by nawigowanie po ich kraju nie sprawiało obcokrajowcom najmniejszych problemów.
Bywają też mniej przyjemne strony tej precyzji, bo gdy dotarliśmy do muzeum Toyoty dosłownie kilka minut po finalnej godzinie wstępu dla zwiedzających, jedyne na co mogliśmy liczyć to zmartwione sumimasen kasjerki. I nieważne, że do zamknięcia muzeum było jeszcze sporo czasu i zdążylibyśmy je oblecieć. Termin wpuszczania minął, kasa jest zamknięta, niech gaijiny wrócą jutro.
Ale generalnie plusy dodatnie dobrej organizacji przeważają nad ujemnymi i takie podejście bardzo ułatwia życie.
4. Automaty
Automaty na pokładzie statku wycieczkowego na Miyajimę. Na dolnej półce prawego stoi moja ukochana, winogronowa Fanta.
Żar leje się z nieba i marzysz o czymś mokrym i chłodnym? Nie ma sprawy. Praktycznie na każdej ulicy i stacji znajdziesz przynajmniej jeden automat z zimnymi napojami. Do wyboru, do koloru: woda z gazem i bez, napoje smakowe, izotoniki, herbata na dziesięć sposobów, nawet mleko. Zjadłoby się coś na ciepło? Proszę bardzo – nudle, onigri, nawet frytki. Chcesz zamówić coś w jadłodajni, ale się wstydzisz? Bez obaw. Wrzucasz gotówkę do automatu, wciskasz guzik z apetycznym obrazkiem i nie strzępiąc języka oddajesz paragon kelnerowi. Nie wspominając już o salonach z automatami do gier, które potrafią mieć po pięć pięter. Japonia automatami stoi.
5. Konbini
7-Eleven – jedna z najpopularniejszych sieci konbini. Zdjęcie: http://www.suggestkeyword.com
Konbini <skrócone i zjapońszczone convenience store> to osiedlowe sklepy w stylu naszej Żabki, ale z dużo bogatszym asortymentem. Kupisz tam nie tylko spożywkę i produkty pierwszej potrzeby, ale podgrzejesz gotowe danie <jeśli kasjer pyta Cię Atatamemasu-ka? – właśnie proponuje Ci podgrzanie dania, które kupujesz>, wyślesz paczkę, opłacisz rachunki, zrobisz ksero, wydrukujesz coś, nagrasz płytkę, kupisz bilet na koncert, skorzystasz z bankomatu i toalety. I na tym atrakcje się nie kończą. W dodatku konbini są otwarte przez całą dobę. Najpopularniejsze sieci to 7 Eleven, Family Mart i Wilson.
6. Onigiri
Onigiri w trójkątnej odmianie. Zdjęcie: http://www.japanesecooking101.com
Chleb powszedni oszczędnego podróżnika. Ten ryżowy trójkącik <ewentualnie kulka, lub walec>, faszerowany przeróżnymi niespodziankami, był podstawą naszego żywienia. Wewnątrz znajdziesz krewetki, rybę, ikrę, marynowane śliwki, grzyby, pomidory, majonez i inne smakowitości. Całość przeważnie owinięta jest w jadalne wodorosty nori. Są nawet wersje bez nadzienia, gdzie nori i dodatki są po prostu wymieszane z ryżem. Dwie sztuki wystarczą by zaspokoić głód. Onigiri jest smaczne, wygodne w transporcie i bardzo tanie <w dużych marketach dostaniesz je już za 90 jenów, a sensowny posiłek w tanim barze zaczyna się od 400-tu>.
Bardzo fajnie rozwiązano też foliowanie tych ryżowych kanapek. Opakowanie składa się z dwóch warstw folii, które izolują nori od ryżu, by nie nasiąkło wilgocią. Wystarczy jednak, że pociągniesz za biegnący środkiem foliowy języczek i po zdjęciu reszty folii uzyskujesz kompletne danie, od razu owinięte wodorostami.
7. Gazowane napoje
Winogronowa Fanta w mangowej edycji specjalnej.
Nie jestem wielkim fanem napojów gazowanych <z wyjątkiem piwa, oczywiście>. Lepkie toto, za słodkie i napompowane gazem. Wolę łyk czystej wody. Dlatego dużym zaskoczeniem było dla mnie to, jak smaczne są japońskie napoje. Najpewniej dlatego, że są mniej gazowane i mniej słodzone. Strasznie mi się to podoba. A najbardziej winogronowa Fanta. Pyszna jest! Nie wiem kto odpowiada za recepturę, ale zasłużył na kulinarną nagrodę Nobla.
8. Maskotki
Ta pocieszna klucha z zamkiem na głowie to Shiromaru Hime – maskotka Zamku Białej Czapli w Himeji.
W Japonii niemal każdy popularny obiekt, firma, czy zjawisko mają maskotkę. Zamek Białej Czapli ma Shiromaru Hime, góra Fuji ma Fuji-kuna, itp. Nie wiem z czego to wynika, być może z animistycznych podstaw shinto, zgodnie z którymi każdy element otoczenia ma swego ducha. Niemniej, jest to bardzo sympatyczny <a przy tym zyskowny – to gotowa furtka dla pluszaków, kubeczków, breloczków i innych gadżetów> chwyt marketingowy. Hmm… ciekawe jak wyglądałby Giewont-kun?
9. Luz wierzeniowy
DJ Budda rozkręca imprezę.
Połączenie shintoizmu i buddyzmu utworzyło na japońskim gruncie bardzo ciekawy i sympatyczny koktajl. Nippończycy nie traktują wiary z przesadną powagą i nie uważają, że do bóstw trzeba podchodzić na smutno i dostojnie. Figurki Buddy ubierane są w pocieszne ubranka, bóstwa shinto przedstawia się w komicznych sytuacjach, podczas świąt tańczy się z lektykami <w których mają przebywać istoty nadprzyrodzone> i trzęsie nimi żeby bóstwo się wybawiło, a i tematyka świąt bywa nietypowa – np. Festiwal Żelaznego Penisa.
Dochodzi do tego bardzo otwarta postawa odnośnie zwierząt. Jako, że w shinto wiele stworzeń pełni ważne funkcje, futrzaki na terenie świątyń są nie tylko tolerowane, ale mile widziane. Symbolizujące mądrość żółwie mają więc własne, przyświątynne sadzawki. Czaple brodzą w sąsiadujących z chramami stawach. Jelenie – posłańcy bogów – spacerują swobodnie w okolicach świątyń w Narze i na Miyajimie i obżerają odwiedzających ze wszystkiego, co złapią w zęby. Sielanka!
10. Higiena
Ubikacyjne kapciuszki czekają w pełnej gotowości.
Japończycy są niezwykle higienicznym narodem. Widać to zarówno po łaźniach publicznych, dostępnych w każdej dzielnicy, jak i licznych ubikacjach. Rzeczone toalety występują w dwóch odmianach – jako nowoczesne washlety i tradycyjne dziury w podłodze obsługiwane „na Małysza”. Washlety to typowe, europejskie muszle z nietypowymi deskami łączącymi funkcję sedesu i bidetu i wyposażonymi w kilka dodatkowych opcji <np. suszenie, podkład muzyczny, czy podgrzewanie siedzenia>. Dziury w podłodze, to dziury w podłodze.
Osobną kwestią jest zamiłowanie Nipponjinów do kapciuszków. Japończycy mają oddzielne kapciuszki do chodzenia po domu, osobne do wychodzenia na zewnątrz <np. balkon, czy taras>, a jeszcze inne do korzystania z ubikacji. Te ostatnie mają prawo funkcjonować wyłącznie w obszarze toalety. Ale szczyt kapciuszkowej miłości odczułem na lotnisku w Tokio, gdy przed wyjazdem musiałem zdjąć przed metaloczułą bramką moje ciężkie trepy. Zazwyczaj w takich okolicznościach tuptam na drugą stronę bramki w samych skarpetkach. Ale nie w Japonii! Tu podano mi kapciuszki, w których komfortowo przeszedłem całe 10 metrów by odebrać moje buty na końcu taśmy.
Z pewnością jest więcej sympatycznych akcentów charakterystycznych dla Krainy Wschodzącego Słońca. Jeśli chcesz dodać coś od siebie, zapraszam do komentarzy.
Do przeczytania!
W końcu 🙂
Fajny tekst jak zwykle.
Podczas naszego wyjazdu z uprzejmością Japończyków spotykaliśmy się niemal codziennie. Ale chyba szczytem była sytuacja, gdy w bardzo upalny dzień chciałam kupić wachlarz w małym sklepiku w okolicy świątyni shintoistycznej. Sprzedawca nie posiadał takie asortymentu, więc oddał mi swój wachlarz (i nie wziął za niego ani jena) =)