Zdjęcie: www.next-film.pl
Obrona City Hall w Karbali nazywana jest największą bitwą polskich wojsk od czasu II Wojny Światowej. A jednak przez kilka lat było na ten temat cicho. Oficjalnie negowano udział polskich żołnierzy w walce. Jednak po zakończeniu misji w Iraku zaczęto mówić o tej kwestii coraz częściej. Pojawiły się wywiady, potem książki. Teraz nadszedł czas na pierwszy film na ten temat. Obraz Krzysztofa Łukaszewicza miał przedstawić sytuację z perspektywy zwykłego żołnierza. Bez politycznej agitacji i przesadnego idealizowania. Pokazać całą prawdę o Karbali. Czy podołał temu zadaniu?
Karbala jest miastem w środkowym Iraku, leżącym ok. 100 km od Bagdadu. Miejsce to jest najświętszym sanktuarium szyitów, ważniejszym dla nich od Mekki, Medyny, czy Jerozolimy. Cieszy się tym statusem, ponieważ właśnie tu, podczas stoczonej w 680 roku Bitwy o Karbalę, zginął Husajn ibn Ali – wnuk Mahometa, jeden z ojców ruchu szyickiego i drugi co do ważności święty szyitów. Dziwnym nie jest, że miejsce o tak istotnym znaczeniu jest ważnym punktem strategicznym – kto kontroluje Karbalę, kontroluje cały środkowy Irak.
Święto Aszura obchodzone jest 10 dnia miesiąca Muharram – w rocznicę śmierci Husajna. Jest to najistotniejsza uroczystość w szyickim kalendarzu. Szczególnie hucznie przebiega właśnie w Karbali, gdzie pod mauzoleum ibn Alego spływają w tym dniu miliony wiernych. Aszura w 2004 roku miała wymiar wyjątkowy. Przez 30 lat rządów Saddama Husajna jej świętowanie było w Iraku zabronione.
Sanktuarium Husajna ibn Alego w Karbali. Zdjęcie: www.wikipedia.org
I właśnie na ten specjalny dzień milicja religijna pod wodzą Muktady as Sadra we współpracy z bojownikami al Kaidy zaplanowały kilka szczególnie krwawych zamachów. A także odbicie zakładników przetrzymywanych w ratuszu miejskim przez zachodnią koalicję. Cel był jeden: pokazać szyickiej społeczności, że siły zachodniej koalicji nie są w stanie zapewnić im stabilizacji i bezpieczeństwa. I stopniowo przejąć kontrolę nad miastem i regionem.
Następne cztery dni, które żołnierze z Polski i Bułgarii oraz grupka oficerów irackiej policji spędzili na odpieraniu kolejnych fal bojowników, są kanwą filmu Krzysztofa Łukaszewicza.
Od lewej: Galica <Piotr Głowacki>, kpt. Kalicki <Bartłomiej Topa>, sierż. Waszczuk <Michał Żurawski>, szer. Grad <Antoni Królikowski>, por. Sobański <Tomasz Schuchardt>. Zdjęcie: www.next-film.pl
Cieszę się, że nareszcie powstał kinowy film o współczesnych działaniach polskiej armii. Odcinanie kolejnych kuponów od II Wojny Światowej stało się już nudne do zaziewania. Z perspektywy zwykłego oglądacza witam to urozmaicenie z otwartymi ramionami. Poza tym ten obraz należy się przemilczanym przez lata chłopakom z Polski i Bułgarii równie mocno jak medale, których wreszcie się doczekali.
W „Karbali” pada jedno, bardzo istotne zdanie, które sprzedało mi ten film: „Chłopaki przyjechały tu, bo muszą spłacać kredyty, nie dla bohaterstwa”. Służąc w Zegrzu miałem okazję pogadać z paroma żołnierzami, którzy byli w Iraku. W późniejszych latach rozmawiałem m.in. z ludźmi, którzy byli na misjach w Libanie i Syrii. Żaden z nich nie pchał się tam by walczyć z terroryzmem. Żaden nie pojechał zaprowadzać pokoju na świecie. Pojechali, bo chcieli kupić mieszkanie, dobre auto, zrobić remont, albo spłacić kredyt. A za krajowe stawki nie dawali rady. Ocenę tego, czy za lepsze zarobki warto płacić stresem pourazowym, depresją, rozpadem związku, kalectwem i śmiercią pozostawiam Tobie. Ale dobrze, że wreszcie głośno się o tym mówi.
Bardzo podoba mi się też to, że podkreślono niedobory wyposażenia polskiego kontyngentu. Że poświęcono choć kilka scen by pokazać jak wzmacniano pojazdy chałupniczymi metodami: obwieszano kamizelkami kuloodpornymi, zasłaniano otwory deskami. Pierwsze grupy polskich żołnierzy faktycznie odstawały wyposażeniem od kolegów z zachodu, wstydziły się tego i bywały z tego powodu wyśmiewane. Fajne też, że uwzględniono drobne smaczki, np. grupy krwi wypisane na hełmach.
Bracia w filmie – bracia w rzeczywistości. Zdjęcie: www.next-film.pl
Na uznanie zasługuje również ścieżka dźwiękowa autorstwa Cezarego Skubiszewskiego. Orientalne motywy świetnie budują klimat, dynamiczne sceny są odpowiednio podkreślone. Solidna robota. Warstwa wizualna jest… w porządku. Mam tu dylemat. Z jednej strony, biorąc pod uwagę jak ograniczonym budżetem dysponowali twórcy, ze te pieniądze udało im się zrobić naprawdę dużo. Z drugiej, nie ma co popadać w przesadny zachwyt – „Helikopter w ogniu” to nie jest. Szczególnie zastrzeżenia mam do operatora kamery w scenach dynamicznych. Momentami miałem wrażenie, że pomagał w nich ktoś z chorobą Parkinsona. Tak roztelepanej kamery nie widziałem w kinie od dawna. Chwilami nie widać kto bierze udział w scenie i kto do kogo strzela. Miało być chyba realistycznie – wyszło irytująco.
Obsada aktorska jest nierówna i kreacje w większości nie porywają. Topa jest dobry. Żurawscy, Lichota <ale się roztył od czasu serialu „Wataha”!>, Głowacki, Atheer Adel i Hristo Szopow – całkiem nieźli. Samir Fuchs trochę za bardzo stara się być groźny i złowieszczy. Z kolei postać Królikowskiego to dno totalne. Jest sztywny, nudny i w zasadzie guzik mnie obeszły jego perypetie. U jednego z dwóch głównych bohaterów to poważna wpadka. Cała reszta jest nijaka. Strasznie brakuje mi choć jednej naprawdę wyrazistej postaci, z którą mógłbym się zżyć. Cwany Galica dobrze rokował, ale odstrzelili go już na początku filmu. Żadna z karbalowych postaci nawet nie zbliża się do Grimeseya, czy Hoota z „Helikoptera w ogniu”, albo Lutego, Worobieja czy Dżakondy z „9 kompanii”.
Szeregowy Kamil Grad z towarzyszącą mu przez większość filmu miną: „I co ja robię tu?”. Zdjęcie: www.next-film.pl
Wkurzał mnie też przesadny patos. Rozumiem, że ten film ma być hołdem, ale bez przesady. Córka Farida włazi do budynku cholera wie po co. Grad ją wynosi i targa w epickim spowolnieniu przez kilkaset metrów zamiast ułożyć wygodnie w wozie, który jedzie tuż obok. Jestem przekonany, że dziewczynka z poparzeniami byłaby szalenie wdzięczna za takie targanie. Albo to opuszczanie flagi na końcu. Nie wiem, czy tak było naprawdę. Jeśli tak, szacunek dla Bułgarów. Jeśli nie, takie symboliczne umniejszanie roli drugiego oddziału jest bardzo nieeleganckie.
Były też pomniejsze głupotki, które nie niszczyły filmu, ale drażniły jak iracki piasek w źle wytrzepanych gatkach. W końcówce filmu uwolniony Grad biega jak sierota od osłony do osłony zamiast przypomnieć sobie, że jest żołnierzem, podnieść jeden z walających się pod nogami karabinków i zrobić z niego użytek. Zgrzyta również fanatyczne trzymanie się zakazu używania broni. Mnie uczono, że w celu odparcia bezpośredniego zamachu na życie, zdrowie lub wolność żołnierza, albo w celu przeciwdziałania czynnościom bezpośrednio zmierzającym do takiego zamachu, żołnierz ma prawo użyć broni. Jeśli Waszczuka opada tłuszcza i zaczynają go trepować i tłuc czym popadnie, to jest to bezpośredni zamach na zdrowie i życie żołnierza i ma prawo użyć broni. Jeśli sardyści przez całą noc nasuwają z granatnika, udaje się go w końcu zneutralizować, a rano przybiegają i znów przygotowują go do użycia, to są to czynności bezpośrednio zmierzające do zamachu na życie żołnierza i ma prawo użyć broni. Być może coś się w przepisach zmieniło, może prawo międzynarodowe reguluje to inaczej, ale nie sądzę by zobowiązywało żołnierza do spokojnego czekania aż go zatłuką na ulicy.
Galica próbuje wyciągnąć rannego kolegę spod ostrzału. Zdjęcie: www.next-film.pl
„Karbala” to film ważny i potrzebny. Mam jednak wątpliwości, czy powinien wejść na ekrany kin właśnie teraz – w samym środku kryzysu uchodźców. Temat jest śliski politycznie i niejednoznaczny. Operacja w Iraku nie była wojną obronną, polskie wojska nie były tam mile widziane. I nie były postrzegane jako bohaterowie. Żołnierze dobrze o tym wiedzieli. Dowódca obrony City Hall w książce „Karbala” Piotra Głuchowskiego i Marcina Górki mówi: Usłyszeliśmy od pułkownika, że większość Irakijczyków nas nie kocha, a wielu – nienawidzi. Że to, co się tam dzieje, tylko z nazwy jest stabilizacją. Chodzi o to, by nie używać brzydkiego słowa „okupacja”. Trąbienie więc przez media o bohaterskiej obronie ratusza w obecnych okolicznościach może dodatkowo podkręcić obie strony. Wielu Polaków utwierdzi w przekonaniu, że „ciapatego” trzeba nienawidzić – nieważne skąd jest. Z kolei dla wielu Irakijczyków film o bohaterskiej obronie ratusza w Karbali przed irackimi rebeliantami przez żołnierzy sojuszu podczas Aszury będzie równie przyjemny jak dla Polaków byłby drugowojenny film o bohaterskiej obronie ratusza w Częstochowie przed polskimi partyzantami przez żołnierzy Wehrmachtu podczas Wielkanocy. A choć Łukaszewicz robi dużo lepszą robotę od Scotta, czy Bondarczuka gdy chodzi o pokazanie różnorodności autochtonów, jasnych stron Irakijczyków u niego jak na lekarstwo. Rola irackich policjantów w obronie City Hall została pominięta <a kilku jednak zostało na posterunku>. Farid niby jest fajny, bo pomaga Gradowi, ale później jednak zmienia nastawienie. Ze świecą szukać jednoznacznie pozytywnych irackich elementów.
A miało być inaczej. Z wywiadów z reżyserem przeprowadzanych podczas kręcenia „Karbali” wynika, że w pierwotnej wersji scenariusza był jeszcze trzeci wątek – historia archeologa przeprowadzającego inwentaryzację muzułmańskich zabytków. I właśnie dialogi między polskim badaczem a jego irackim przewodnikiem miały przedstawić szerszy kontekst sytuacji i pozwolić dojść do głosu obu stronom. Szkoda, że tę część wycięto. Bez niej film faktycznie prezentuje wydarzenia z perspektywy zwykłego żołnierza, ale robi to jednostronnie. I nie jest tym samym „całą prawdą o Karbali”.
Czy warto więc obejrzeć dzieło Krzysztofa Łukaszewicza? Jak najbardziej. Mimo zgrzytów ogląda się go dobrze i to ważny krok w kierunku prawdziwszego i bardziej obiektywnego kina wojennego. A także wyraz uznania pod adresem ludzi, którzy wzorowo wywiązali się z powierzonego zadania. I których przez lata ignorowano. A czy warto iść na niego do kina? Niekoniecznie. Ograniczony budżet sprawił, że ma tu epickich efektów i plenerów. Równie przyjemnie będzie Ci się oglądało w domu.
Ocena: 7/10
Zalety:
+ Nareszcie współczesne, polskie kino wojenne;
+ Oddano obrońcom City Hall, co im się należy;
+ „Chłopaki przyjechały tu, bo muszą spłacać kredyty, nie dla bohaterstwa”;
+ Akcent położony na problemy ze sprzętem;
+ Kreacja Bartłomieja Topy;
+ Muzyka;
Wady:
– Wkurzająca kamera w scenach akcji;
– Mało wyrazistych postaci;
– Przesadny patos;
– Brak głosu strony irackiej;
– Premiera w ryzykownym momencie.
Bardzo dobra, dobrze napisana i wyważona recenzja filmu, to się rzadko zdarza. Brawo dla autora.
Abadon się czepia jak za przeproszeniem uchodźca siatki granicznej
Co do minusa „premiera w ryzykownym momencie”, to nie róbmy sobie jaj. Poprawność polityczna zaczyna już mnie mocno irytować (żeby nie napisać bardziej dosadnie, co byłoby…. politycznie niepoprawne;)).
Premiera była zaplanowana pewnie z rok temu. Czy to wina filmowców, że nagle się pojawiły rzesze imigrantów?
Może zakażmy od razu Bożego Narodzenia, żeby nie urazić imigrantów? (dobrze wiesz, że mnie wszelkie święta latają koło pewnej części ciała, piszę to tylko jako przykład przejaskrawiania „poprawności”)
Przeginasz w drugą stronę. Nigdzie nie napisałem, że film powinien być zakazany. I nie chodzi mi o poprawność polityczną. Chodzi o to, że sytuacja jest i tak napięta i kolejne powody do rozkręcenia zadymy nie są nikomu potrzebne.
„Premiera była zaplanowana pewnie z rok temu. Czy to wina filmowców, że nagle się pojawiły rzesze imigrantów?” – nie, dla filmowców to raczej gwiazdkowy prezent. Obstawiam, że premiera w takim momencie podbiła im sprzedaż biletów o 100%. Ani to ich wina, ani zasługa. Ale skorzystali na tym na pewno.
Napisałeś, że premiera teraz jest wadą. Jak więc to rozumieć?
Ja zrozumiałem tak – uważasz, że nie powinna teraz odbyć się premiera.
Jeśli jest inaczej, to może trzeba było napisać konkretniej o co Ci w tej kwestii chodzi (bo w sumie dalej nie wiem czemu to wada) 😉