Potężne cielsko T55 wyłania się zza wzgórza. Twarde gąsiennice bezlitośnie mielą ziemię. Ogromna lufa kaliber 100 mm rzuca wyzwanie każdemu, kto wejdzie w zasięg. Stalowe monstrum niepowstrzymanie prze naprzód wzbijając tumany kurzu. Czyżby wschodnia granica została naruszona? Czy to już wojna?! Nie, to Misja Wschód 2015.
W dniach 6-7 czerwca, w podbiałostockich Ogrodniczkach odbyła się piąta edycja Podlaskiego Pikniku Militarnego „Misja Wschód”. Jak zwykle zjechały się na imprezę grupy rekonstrukcyjne z całego kraju <ogółem ponad 400 osób> i jak zwykle frekwencja odwiedzających dopisała. Ogółem na piknik wpadło ponad 30 tysięcy ciekawskich. Nie bez znaczenia była tu pogoda, która spisała się jak rzadko kiedy. Może nawet aż za bardzo, bo słońce prażyło piekielnie. Idę o zakład, że największy utarg na imprezie mieli sprzedawcy napojów.
T-55 w spoczynku…
Już na wejściu powitał nas M4 Sherman o wdzięcznej nazwie „Squirrel”, a dalej było tylko lepiej. Od przejażdżek T-55 i PTSem, przez możliwość postrzelania z broni pneumatecznej i czarnoprochowej, dioramy, spotkania z VIP-ami <byli m.in. Jerzy Rostowski i Piotr Górecki>, turnieje ASG, prezentacje służb mundurowych, aż po wszelakie militarne mydło i powidło w alei straganów. No i oczywiście główna atrakcja pikniku – grupy rekonstrukcyjne.
…i na pełnych obrotach.
W tym roku szczególnie przypadło mi do gustu łączone obozowisko rosyjsko-czeczeńskie, odtwarzające realia I wojny czeczeńskiej. Chłopaki nie tylko ładnie odwzorowały wyposażenie i umundurowanie i dysponowały sprawnym wozem piechoty BMP-1, ale szczegółowo odtworzyły typowe rosyjskie i czeczeńskie obozowiska z tego okresu. I urządzały po nich wycieczki z przewodnikiem, szczegółowo opisując ówczesne realia. Spacerek rozpoczynał się po rosyjskiej stronie barykady, gdzie mogliśmy obejrzeć z bliska wóz piechoty oraz pozwiedzać <i powąchać> wnętrza namiotów z epoki wyposażone w ówczesne plakaty, telewizory, czy komputery. Było też parę słów o wyposażeniu obozu i o tym jak żołnierze pozyskiwali zasoby w sytuacji odcięcia od linii zaopatrzeniowych. Fajne to było, ale nie kupili mnie do końca. Do czasu. Wybieraliśmy się już na czeczeńską stronę, gdy nagle dobiegł nas dźwięk akordeonu. Wesoła ekipa w pełnym umundurowaniu Specnazu rozsiadła się na BMPie i przy akompaniamencie harmoszki na całe gardło śpiewała stare, rosyjskie piosenki. W tym momencie wygrali u mnie nagrodę dla najbardziej klimatycznej grupy zlotu. Wyposażenie i warunki „mieszkaniowe” czeczeńskiej strony też robiły wrażenie. Niestety, zabrakło oprawy artystycznej.
Upał dobija do 30 stopni, a chłopiec-specnazowiec w czarnym kamuflażu praży się leniwie na BMP-1.
Rekonstruktorów było oczywiście dużo więcej i prezentowali szeroki wachlarz epok historycznych. Byli wikigowie i słowianie, u których można było postrzelać z łuku, rzucić toporkiem i spróbować smakołyków. Była chorągiew komputowa, z którą można było postrzelać. Można było nawet napić się gorzały z czerwonoarmistą. Ale żadna grupa nie była tak epicka jak rosyjsko-czeczeński mix.
I trochę mnie to martwi. Być może to tylko moje wrażenie, ale wydaje mi się, że z roku na rok straganów przybywa, a grupa rekonstruktorów topnieje. W tym roku mało było na przykład koni – chyba tylko pojedyncze sztuki. W poprzednich latach ułani mieli silną reprezentację. Pamiętam, że wcześniej piknik chwalił się 500 osobową frekwencją rekonstruktorów – w tym roku mówi się już tylko o ponad 400 osobach. Być może to tylko chwilowa zadyszka, być może nie doczekałem do chwili, gdy impreza rozkręciła się w pełni, ale tak to odebrałem. Również zawartość straganów ewoluuje w niepokojąco odpustowym kierunku. Nie mam absolutnie nic przeciwko choćby i najbardziej kiczowatym pistoletom na kulki. Ale baloniki Hello Kitty ciut mnie jednak kłują w oczy.
Czeczeńska kwatera – prawie jak w domu.
Ale generalnie są to tylko małe ryski na znakomitej imprezie, jaką jest Misja Wschód. Zabawa jak zwykle była przednia i oby była taka jak najdłużej. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie jeszcze więcej rekonstruktorów, sprzętu i atrakcji.